„Raj” – A. Konczałowski

Data:

„Raj” – A. Konczałowski

Raj widziany inaczej

Powoli przyzwyczajamy się do życia w medialnym świecie, który na każdym kroku potrzebuje emocji. Nic tak jej nie wyzwala jak konflikt. Jest on więc opisywany na wiele sposobów. Konflikt pokoleń, kultur, cywilizacji itd. Można pomyśleć, że tylko konflikt nas jeszcze napędza. Skrzętnie wykorzystują to pseudo politycy. Przestrasz ludzi, pokaż im wroga, którego znienawidzą, a pójdą za tobą wszędzie – tak można by pewnie strawestować często dziś spotykany modus operandi. Bardzo często w postrzeganiu dzisiejszego świata stawia się naprzeciw siebie dwie kultury. Pierwsza nazywana jest zachodnią. I to z nią chyba my Polacy bardzo mocno chcemy się dziś identyfikować. Jako opozycyjna do „naszej”, zachodniej – stawiana nader często kultura wschodu. Co ciekawe, podobne podziały – oczywiście w odwrotnych kierunkach jeśli chodzi o sympatię – funkcjonują także w dzisiejszych społeczeństwach wschodnich. Jeżeli jednak jest ktoś, kto potrafi w kinie łączyć te dwa różne światy, to nazywa się on Andriej Konczałowski. Wychowany w Rosji, wyemigrował na Zachód w latach osiemdziesiątych, a potem wrócił do zmieniającej się ojczyzny ( podobno teraz znowu ma wyjechać). Poznał życie tu i tu, ma więc prawo wypowiadać się na temat raju.
Zmorą, ale i błogosławieństwem współczesnej kultury rosyjskiej, jest to, iż mierząc się z poważnymi tematami, zawsze gdzieś będzie odniesienie do Dostojewskiego, Tarkowskiego, Sołżenicyna, czy innych wielkich twórców, którzy tematów błahych – dziś powiedzielibyśmy eufemistycznie: bliskich zwykłemu człowiekowi – wcale nie podejmowali. Jeśli już coś tworzyć, to trzeba wadzić się z Bogiem, historią, własnymi zmorami i lękami. Trafnie odczytywali, że – paradoksalnie – to właśnie te tematy są najbliższe zwykłemu człowiekowi. Nawet jeśli pozornie on je wypycha, wypiera, ba, nawet nie do końca rozumie, to i tak - świadomie lub nie – chłonie je i przeżywa wszystkimi zmysłami.
Kręcąc „Raj” Konczałowski nie ukrywał, że chodzi mu o dzieło życia. A jeśli dzieło życia współczesnego rosyjskiego twórcy, to tematyka nie mogła nie dotyczyć II wojny światowej. Nikt, kto nie zna bliżej Rosji, jej historii i kultury, nie zrozumie, co znaczy dla Rosjan Wielka Wojna Ojczyźniana. Oczywiście można zarzucać propagandzie, że umiejętnie mit ten podsycała i nim sterowała ( zresztą steruje do dzisiaj). Nawet jednak odarty z propagandy, mit ten jest niezwykle silny. Niezwykle silny i niezwykle ludzi łączący. Nie ma chyba drugiego tak silnego spoiwa społecznego nie tylko w Rosji, ale i na całym świecie. A więc mamy w „Raju” drugą wojnę światową i losy trzech postaci „rzuconych” w wojenny wir.
Niemiec to typowy „dobry” nazista. Dobry w tym sensie, że szanuje ludzi, ceni uczciwość i rzetelnie wykonuje swoje obowiązki – równo i sprawiedliwe traktując zarówno swoich, jak i wrogów. Jest wykształcony, kulturalny, kochający. Nie przeszkadza mu to oczywiście ślepo i do końca wierzyć w dziejową misję nazizmu. Jak to kiedyś świetnie ujął jeden z filozofów kultury: nazizm nigdy nie porwał by tak wielu ludzi, gdyby ktoś nie zdołał ich przekonać, że posyłając innych do gazu, tak naprawdę … czynią to dla dobra zarówno ich, jak i całej ludzkości. Czy takie pokazanie postawy „zachodniego człowieka” nie jest – w pewnym sensie oczywiście – odzwierciedleniem i krytyką całego „zachodniego świata”? Przecież Niemcy zawsze do niego należały i należeć będą. A eugenika, teorie rasowe, kolonializm, apartheid – wszystko to przecież istniało także w innych państwach Zachodu. Teorie typu „ najsłabsi muszą zginąć, żeby rozwijała się silna tkanka” są wciąż popularne, choć politycznie niepoprawne. Narodowcy głoszą do dziś hasła wyższości narodu nad człowiekiem. Wszystko to można „podawać” w sposób cywilizowany, kulturalny, z silną i przekonującą teoretyczną „nadbudową”.
To jedna z postaw zachodniego świata – ta silniejsza, dominująca i „prowadząca” narrację. Chyba jednak nie najbardziej powszechna. Najbliższa powszechnej jest chyba ukazana w „Raju” postawa Francuza – kolaboranta, który z wygody, koniunkturalizmu i w imię własnych, partykularnych interesów, bezrefleksyjnie godzi się na współpracę z panującą władzą. I stara się jak najlepiej ze swoich obowiązków wywiązywać. Czy tego nie znamy? Czy to nie ta postawa, którą pewna grupa nieco pogardliwie zwykła nazywać zachowaniem lemingów? Czy nam samym nie zdarza się łatwo godzić z wieloma niegodziwościami tylko w imię tego, że … „ przecież i tak nic nie zdołam zmienić…”
Dopełnieniem tych dwóch postaw, jest postać kobiety – rosyjskiej emigrantki. Kobieta uratowana i wyróżniona przez swego oprawcę, powoli przejmuje ego sposób widzenia świata. Konczałowski pokazuje nam tu jednak coś więcej niż tylko syndrom sztokholmski. W przeciwieństwie do francuskiego kolaboranta, ta kobieta zaczyna wierzyć i … przejmować ideały swojego oprawcy i wybawiciela w jednej osobie. Czy taka postawa także jest nam obca? Przecież często słyszymy, że jak nie można czegoś zmienić, to trzeba to … pokochać.
Oglądając „Raj” Konczałowskiego, nie można uciec od porównań z trylogią Ulricha Seidla. Tam „wizja” tytułowego „Raju” była jednak zupełnie inna. Mniej było metafizyki, więcej „zwykłego” życia. Nie można się temu dziwić, „Raj” ma przecież rożne oblicza i zawsze o jego postrzeganiu decyduje (s) twórca. Widać, że nad Konczałowskim unosił się duch ( ciężar?) Dostojewskiego. Rosyjski reżyser starał się to udźwignąć. Nie wiem czy to się do końca udało, ale już za samą odważną próbę, należą się Konczałowskiemu słowa uznania. Jego „Raj” jest na pewno niedoskonały, można mu gdzieniegdzie zarzucić „kiczowatość”. Kto wie jednak, czy tak nie jest także w rzeczywistości? . Jeżeli jednak ktokolwiek mógł porwać się na taki temat, to chyba tylko Konczałowski. Potrzeba do tego na równi odwagi jak i szaleństwa. Jak to u Dostojewskiego …